Pomidorowe spaghetti z sokiem jabłkowym

Pomidorowe spaghetti z sokiem jabłkowym

Aaaa rozpiera mnie energia i duma 🙂 Z siebie jestem dumna. Dzisiaj osiągnęłam swój mały sukces biegowy, ale zanim się nim pochwalę, to… Za czasów podstawówki i liceum biegania samego w sobie nie znosiłam. Wydawało mi się takie bezcelowe i nudne. Bieganie za piłką to co innego, ubóstwiałam wtedy kosza. Grać mogłam o każdej porze dnia i nocy, i w każdych okolicznościach. Wtedy bieganie miało dla mnie sens i opłacało mi się podejmować wysiłek. Ale liceum się skończyło i koszykówka również. Na studiach, na całe moje nieszczęście trafiłam do grupy, w której dość statycznie spalało się kalorie. Toczyłyśmy z psiapsiółką regularne wojny z pozostałymi dziewczynami z grupy, żeby je przekonać do uganiania się za piłką do kosza. Niestety ponosiłyśmy również regularne klęski. Cóż… Na tym etapie pogodziłam się z losem 😉 Skończyły się studia, zaczęło się przesiadywanie ośmiu (żeby tylko) godzin przed kompem, a pupa rosła. Zaczęło mi bardzo brakować wysiłku, takiego jednak z przemieszczaniem się 😉 Po wielu przemyśleniach, stwierdziliśmy z Kawą, że zaczniemy… biegać. Szybko się jednak to bieganie skończyło, bo Kawie siadły kolana, a mi się samej biegać nie chciało. No bo jak to tak samej, ludzie się będą gapić 😉 Minęło kilka lat i jedna ciąża, pupa znów urosła. Mimo, że wieczorami padałam na twarz, to rozpierała mnie jakaś wewnętrzna energia. Postanowiłam, że zacznę… biegać. Zaczęłam i szybko skończyłam, bo siadły mi kolana. Ehhh… Znów minął pewien czas, przeprowadziliśmy się do Londynu, i znów zaczęło mnie nosić. Podjęłam trzecią próbę. Postanowiłam jednak lepiej się przygotować. Przede wszystkim porządna rozgrzewka. I tym razem szło mi całkiem nieźle, nabierałam formy, żadna część ciała nie odmawiała mi posłuszeństwa, aż… zaciążyłam 🙂 Ale niedawno znów wróciłam do gry. Mozolnie mi to szło. Zaczęłam od marszobiegu, żeby się na wstępie nie zniechęcić. Co udało mi się dłużej przebiec, to za moment byłam chora albo ja, albo Zgredko-Gnomy, albo coś wypadało i biegać się nie chciało. Zawsze jednak wracałam do treningów. Tylko spokojnie. Czasami też traciłam nadzieję, czy uda mi się osiągnąć wyznaczony cel. Ale ostatnio dostałam sporą porcję motywacji. Mianowicie pewien jegomość zwany Pączkiem, przebiegł krakowski maraton. Poszliśmy oczywiście go dopingować w końcówce. Stanęliśmy sobie niedaleko mety i czekaliśmy. To, jakie uczucia wzbudzali obcy biegnący ludzie były nie do opisania. A kiedy pojawił się Pęku, myślałam że się popłaczę. Serio, serio 🙂 Wtedy postanowiłam sobie, że koniec cackania się. I oto dzisiaj, oficjalnie się chwalę. Osiągnęłam swój cel, który stawiałam sobie za każdym razem gdy zaczynałam biegać. Dzisiaj przebiegłam całe 30 minut 🙂 I może staremu biegowemu wyjadaczowi wydać się to śmieszne, ale ja pękam z dumy. Bo się nie poddałam, bo wytrwałam. I chcę więcej 🙂 Teraz trzeba potrenować 5 km i pobiec świetlika. Oj, “powiedziałam” to głośno. No to teraz nie ma odwrotu. 

A dla Ciebie Pęku w specjalnej podzięce, serwuję to oto danie 🙂

Składniki (na 4 porcje):

  • 500 g mięsa mielonego z łopatki
  • 2 łyżki oliwy z oliwek (do smażenia)
  • 2 cebule
  • 2 puszki całych pomidorów bez skórki
  • 50 ml soku jabłkowego
  • 4 ząbki czosnku
  • 1 łyżka świeżej posiekanej bazylii (lub 1 łyżeczka suszonej)
  • 1 łyżka świeżego posiekanego oregano (lub 1 łyżeczka suszonego)
  • ok. 400 g spaghetti
  • starty twardy ser (np. parmezan, dziugas)

Przygotowanie:

Cebulę obieramy i kroimy w dużą kostkę. Szklimy ją na oliwie, po czym dodajemy mięso. Podsmażamy, mieszając od czasu do czasu. Gdy mięso jest już usmażone, dodajemy pomidory z puszki oraz sok jabłkowy. A po co ten sok? Po to, żeby “dosłodzić” nieco kwaśne pomidory 🙂 Doprawiamy solą i pieprzem. Gotujemy na sporym ogniu bez przykrycia, aby zredukować płyn. Gdy sos zgęstnieje dodajemy zioła oraz przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku. Chwilkę jeszcze trzymamy sos na gazie. Makaron gotujemy wg instrukcji na opakowaniu (u mnie zawsze al dente) i odcedzamy. Przekładamy makaron na talerz i wykładamy na niego sos. Posypujemy startym serem.

4 Comments
    1. Dokładnie. To co po świetliku, wpadacie do nas na obiad :)?

    1. Ojojoj 😉 Taki to jest właśnie efekt pisania postu z nieśpiącymi dziećmi w domu 🙂 Ja czosnek dodaje razem z ziołami, przeciskam go przez praskę i chwilkę jeszcze gotuję.

Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz :)

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *