Pamiętam dobrze, gdy moja mama dostała od sąsiadki zakwas. Dostała i zaczęła piec. Oj przepyszny był ten chleb, ale ja wtedy byłam na etapie: “Gotowanie mnie nie zabije, ale pieczenie może…”. I kilka lat później, po prostu pomyślałam sobie, że może spróbuję wyprodukować własny chleb. Pochwaliłam się Mężowi. Ale zaznaczyłam, że ja się w żadne zakwasy bawić nie będę. A Mąż zrobił minę nie znoszącą sprzeciwu 😉 i powiedział: “Ale jak to? Chleb bez zakwasu… To ja nie jem”. Cóż było robić… Nastawiłam zakwas, o dziwo zachowywał się poprawnie. Upiekłam pierwszy bochenek i…. wpadłam jak śliwka w kompot 🙂 Moje wypiekanie trwa już prawie dwa lata (z przerwami) i wcale nie chce mi się przestać. A do tego chleba mam sentyment, bo on był pierwszy.
Przepis:
Jako, że był to mój debiut i nie zaznajomiona byłam jeszcze z mąkami, użyłam takich jakie miałam aktualnie w domu. Zatem zamiast mąki chlebowej użyłam mąki pszennej pełnoziarnistej, a zamiast mąki żytniej jasnej mąki żytniej pełnoziarnistej. Chleb w porównaniu do oryginalnego był bardzo ciężki. Ja nie przepadam niestety za takim i kiedy uzupełniłam mączne braki, zaczęłam eksperymentować. I doszłam do następujących proporcji mąk:
- 300g mąki chlebowej
- 100g mąki pszennej pełnoziarnistej
- 100g mąki żytniej jasnej.
I dla mnie to był strzał w dziesiątkę.